Regaty w Szmaragdowym Jeziorze
Ostatnim punktem wycieczki była wizyta w okolicach Szmaragdowego Jeziora, wyjątkowego
miejsca, gdzie mieszkańcy Szeptusiolandii odpoczywali nad wodą, pływali na łódeczkach i relaksowali się
na plaży.
Tego miejsca Sówka Mądrusia nie mogła nie pokazać dzieciom, bo sama je uwielbiała. Zawsze
spotkała się tu ich paczka - Mądrusia, Psotek i Chrupek. Mieli swoje miejsca, gdzie siedzieli do późna i
robili sobie nawet ogniska. Wycieczka podążała już znaną ścieżką przez Plantpurowy Las i dzieci
rozglądały się dookoła, mając nadzieję, że jeszcze spotkają Panią Niedźwiedziową i jej małe niedźwiadki.
Niestety, dzień powoli się kończył i zwierzęta, które jeszcze przebywały w lesie, poszły w inne miejsca.
Ale to nie oznacza, że las był opustoszały - gdzieniegdzie dało się wypatrzeć rodzinę żuków zmierzających
właśnie w stronę jeziora albo Pana Borsuka, który w swojej marynarce i krawacie pędził na jakieś ważne
spotkanie.
Sówka Mądrusia nie zdążyła się z nim nawet przywitać, tak szybko mknął. Pomyślała nawet,
„Ach ten Pan Borsuk, wiecznie zalatany...”.
Minęło kilka minut marszu i dzieci mogły podziwiać piękne i zielone Szmaragdowe Jezioro. Woda
była wręcz przeźroczysta i bardzo ciepła, o czym przekonała się jedna z dziewczynek.
- Wspaniale, wspaniale, huhu! – radośnie oznajmiła Sówka. – Jesteśmy na miejscu. Oto
Szmaragdowe Jezioro!
Dzieci ucieszyły się równie mocno, co Sówka, i zajęły na plaży miejsca, które wskazała im
Mądrusia. Leżały tam już duże kocyki, na których siedzieli sobie również inni mieszkańcy, spoglądając w
taflę wody, gdzie odbijały się chmurki.
- Teraz usiądźmy i odpocznijmy trochę, huhu. Ale się zmęczyłam. A Wy? – zapytała swoich
podopiecznych Sówka.
- Oj, tak, Sówko, nóżki nas już bolą i dobrze, że możemy sobie odpocząć – odpowiedziała
Marysia.
- Tak. Popieram – dodał entuzjastycznie Antoś.
W tym samym czasie grupa okolicznych mieszkańców szykowała się na małe regaty. Każde ze
zwierzaków miało swoją łódeczkę i przystąpiło do wodowania. Dzieci z wielkim zainteresowaniem
obserwowały jak np. Pan Jeż próbował złapać wiatr w swoje malutkie żagielki, zrobione z chusteczki.
Kadłub zaś zbudował z połówki skórki kasztana. Jeżyk lubował się we wszystkim, co ma kolce, a łupinka
od kasztana nadawała się idealnie i spełniała jego wymogi. Zaraz za nim w kolejce ustawiły się mrówki,
które z wielką precyzją i zacięciem żeglarskim zwodowały swoją łódeczkę, wykonaną z liści topoli. Gdy
tylko wiatr lekko zawiał i porwał żagle, ich malutka łódeczka pomknęła i wyprzedziła nawet Pana Jeża.
Nie lada zadanie stało przed Panem Bocianem, który próbował wejść do swojej łodzi zrobionej z
przerobionego specjalnie na tę okazję gniazda.
Sówka Mądrusia zaczęła łapać się za głowę:
– Cóż ten Pan Bocian znowu wymyślił???
Dzieci spojrzały z ogromnym zaciekawieniem na to, jak Bocian chciał wypłynąć swoją łódką. Nie
było tam przecież żagli, ale zaraz się to wyjaśniło, bo Pan Bocian wyciągnął swoim długim dziobem
wiosło. Przygotował się wodowania i zaczął wchodzić na pokład. Jedną nóżką stanął na pokładzie, jednak
ta ku jego zdziwieniu wpadła do łódki i przebiła spód jego prowizorycznego okrętu. Załamany próbował
się wydostać, co rozśmieszyło dzieci, bo robił to iście komicznie. Cały czas podskakiwał i chlipał wodą.
Narobił przez to takich fal, że drużyna mrówek z trudem utrzymywała kurs! Dzieci roześmiały się na
widok tej ciekawej próby wydostania się z łodzi. Gdy bocian już uporał się z problemem, poprawił swój
krawacik i poprosił Pana Bobra o pomoc. „Ten to dopiero zna się na swoim fachu!”, pomyślał jeden z
chłopców. I faktycznie, Pan Bóbr zaraz wyciosał dla Pana Bociana swoimi ząbkami nowy kadłub tak, żeby
był wytrzymały i żeby właściciel mógł zmieścić swoje długie nogi. Później sam dołączył do reszty
żeglujących i mógł cieszyć się rejsem z innymi.